mapka

Wczoraj poszedłem do Kauflandu. Zrobiłem zakupy, ale wieczorem prawie nic nie zjadłem. Po co to było, tyle wożenia na następny dzień. Przecież mogłem kupić w Koszycach, ale trudno, naważyłem se piwa, a w sumie kupiłem i będę musiał je wieźć i wiózłem. Po opuszczeniu “hotelu”, gdzie nie było prawie naczyń, a jeśli były, to nieumyte, papier toaletowy tylko w pokoju, czajnik z kamieniem na kilka centymetrów, ale to już minęło i “se ne vrati” - jak to nie mówią Czesi i Słowacy. Słowacki język dobrze rozumiem (tak mi się wydaje), więc wiem, o co im chodzi (chyba). Gość z “hotelu”, zobaczywszy mnie na rowerze, zapytał, co to za rakieta. Odpowiedziałem, że jestem z Polski, a on ahoj… W nocy mocno padało, więc ten “hotel”, pomimo wad, to jednak była dobra opcja. I ruszyłem, omijając kałuże, dziury w chodniku i inne drogowe utrapienia. Do Koszyc było 40 parę kilometrów, ale patrząc na wykres na mapie, obawiałem się kilku trudnych odcinków. I takie były. Po przejechaniu 15. kilometrów zwatpilem, chciałem się cofnąć na główną drogę, ale tego nie zrobiłem. I dobrze. Droga do Koszyc potem była względnie spokojna. A w tym mieście same cuda: zielone światła na przejściach, palące się tylko przez 3 sekundy; płatne miejsca parkingowe dla rowerów (oczywiście prawie puste)… Pierwotny plan zakładał, że będę dzisiaj na kempingu, ale znowu ma padać!!! I miałem dużo zakupów, więc potrzebowałem lodówki. Booking? Tak, booking. Tym razem hostel, i to droższy, aż się bałem, co dizisiaj będzie. Zajechałem do White Coral i dowiedziałem się, że recepcja jest na 3. piętrze. Znowu rower i bagaże nosić? Koszmar. Wszedłem po schodach na 3. piętro. Zarejestrowałem się. W tym hostelu były znacznie lepsze warunki niż w tamtym “hotelu”, gdzie recepcjoniści chodzą pić lub grać w tenisa, zamiast przyjmować gości. Tylko to 3. piętro, ech. Ale zaraz, zaraz, jest winda. Hurra. Włożyłem bagaże do windy. Rozpakowałem się, 5 piw włożyłem do lodówki (po co to wiozłem!!!). Tak samo z burgerem i ugotowanym ryżem. Dzisiaj bez zakupów. Wszystko muszę zjeść i zostawić tylko żelazną rezerwę. Upał, więc pojechałem nad jezioro. Oczywiście trasa prowadziła przez tory, błota i inne nieprzyjemności. Mogłem to obejść, ale nie chciało mi się nadrabiać 10 km. Wyszło tylko 2. Tam sobie posiedziałem nad wodą. Oglądałem pudle i jeżdżące osoby na nartach wodnych. Potem powrót do hostelu. Ale zanim wróciłem, zauważyłem, że mało który samochód przepuszcza ludzi stojących na pasach. Stałem z rowerem przed pasami i przeszedłem z rowerem, gdy nie było już żadnego ruchu. Na dobranoc dzisiaj piwo pomidorowe (może być) i ogórkowe (ohyda). Jutro chyba będę bekał ogórkami ;)

Zostaw komentarz