mapka

Początek Dystans Czas Koszt Pogoda Koniec
Gniezno 78km 06:04h 130.84zł ☀️ Poznań

Z Gniezna wyjechałem koło 10tej. Bałem się tylko, że nie będę miał gdzie kupić wody, bo dzisiaj była niedziela. A w niedzielę w większości sklepy są nieczynne. Bałem się, że trafię na tę większość. Napełniłem wodą: dwie półtora litrowe butelki, 2 małe z filtrem. Razem ponad 4 litry wody. Może dam radę przed gorącą 40stka - jeżeli dojdzie. A prognozy nie zapowiadały, żeby się zmyła. Trzeba było zrobić jakiś obiad na drogę. Niestety w hostelu nie można było używać kuchenki, ani żadnej nie mieli, więc jajecznicę z pięciu jajek zrobiłem 10 km dalej. Tam epadło mi trochę skorupki. Wywalić jajecznicę czy nie? Za młodu słyszałem, że skorupka jest szkodliwa. Ale szkoda mi było to wyrzucac. To był mój jedyny posiłek. Włączyłem net i przeczytalem, żeby się nie martwić, bo to źródło wapnia. No dobra Internet - zawierzam. To wszystko na drogę. Chleb z maslem będzie dodatkiem. Będzie obiad, ale później. Pojechałem, non stop piłem, ale musiałem wypić coś na zimno, bo gorąco, a gorąco 40stka już mnie dogoniła, nawet się postarzała o 2 stopnie, a to znaczyło wściekliznę. W Biskupicach na szczęście był otwarty sklep. Była tam cola bez cukru, bezużyteczna dla mnie, na szczescie w głębi lodówki została ostatnia z cukrem i to zimna! Cukier podrożał, ale to nieważne. Pić, coś zimnego. Ugasiłem pragnienie, ale Zgłodniałem ;) Obiecałem sobie, że zjem dopiero tam gdzie mój cel, czyli kratery po meteorycie w Morasku. Wcześniej nie wiedziałem, że coś takiego jest w Polsce, ale o tym fakcie się dowiedziałem, z jednej z audycji z radia naukowego - Radionaukowe.pl Audycje są dosyć ciekawe, słuchałem podczas wyjazdu. Jak ktoś lubi tematy popularno naukowe to polecam. Dojeżdżając do Moraska mijałem pełno burgerowni, pizzeri… Kusiło, ale przecież nie będę wyrzucał jajecznicy z pięciu jajek. Więc zignorowałem niebianskie zapachy i dojechałem do Moraska. Na parkingu była wielka wiata z łazienką. Niestety, tylko łazienka. Nie było zaś żadnego stolika, żeby coś zjeść. Ale od czego mam sakwy na bagażniku. Na nich spokojnie zjadłem. Jedząc, przy okazji delektowałem się śpiewem kosa (tak mi zakomunikował birdnet). Posiliwszy się, poszedłem zobaczyć te wgłębienia. Było ich 3 lub 4. Były puste i były z wodą. Na żywo wyglądały lepiej niż na zdjęciach z netu. W tamtym roku, jak byłem w Estonii, też były, ale żałowałem, że nie zobaczyłem. Trzeba to bylo uczcić. Szarpnąłem się na pizze z colą. Kosztowała tyle co 2 kempingi, ale co tam. Ważne wydarzenia się upamiętnia. Potem w Poznaniu - miejscu gdzie powstała Polska (tak mówią Poznaniacy) zjadłem pyrę z gzikiem. Czyli 2 ziemniaki w mundurkach z jakimś nabiałem. 16 zł. Ale niedziela, można szaleć. Podczas jedzenia na starówce czas umilały mi rosyjskie lub ukraińskie śpiewy. Potem hostel Moon - dostałem wyjątkową zniżkę na Booking, więc skorzystałem. Poza tym, chciałem skleić filmik, a w lesie pod namiotem są do tego średnie warunki. Co do klecenia, to podczas zdejmowania koszula mi się porwała. Na szczescie miałem nitki. Zamieszczam filmik poniżej.

Zostaw komentarz