mapka

W nocy tak strzelało piorunami, że biedna biedronka wskoczyła mi do łóżka. Rano niestety była już trupem. Nie wiem, czy to wina piwa ogórkowego, którego posmakowała gryząc mnie, czy pękło jej serduszko podczas tych grzmotów. Wypad z hotelu obył się bez emocji, wiał wiatr w plecy, więc szybko jechałem. Miłoszty i już węgierska granica. A tam drogi jak drogi, chyba trochę gorsze niż na Słowacji, ale za to było mniej samochodów. Ogólnie dzisiaj kierowałem się na Tokaj. Oprócz upału wszystko było ok. Dzisiaj sobota, więc sklepy jeszcze są na Węgrzech otwarte. W niedzielę, tak jak w Polsce, różnie to bywa. Zobaczyłem, że jeden w ten dzień jest otwarty od 7 do 10. Ceny wydają się jakieś niższe niż w Polsce. Napój z serii Tymbark kosztuje 2 złote, a hamburger 10 złotych. Tak było w Polsce rok temu, a podobno na Węgrzech jest straszna inflacja. Jednak według mnie jest taniej niż na Słowacji. Wracając do podróży, 10 km przed Tarcalem nagle mój rower się zatrzymał. O co chodzi? Przecież wszystko miało być przed wyjazdem w idealnym stanie. Okazało się, że koszula z sakwy wpadła w tylny hamulec i zablokowała mi tylne koło. Kamień spadł mi z serca, że to tylko to. Wyjąłem koszulę i pojechałem dalej pod adres który zamówiłem na Bookingu. Było to około 17. Zapukałem do drzwi, jakaś kobieta otworzyła drzwi i się rozwrzeszczała. Chyba ją obudziłem. Potem pokazała mi pokój, kosztował 35 euro. Później zaprowadziła do piwnicy, nalała dobrą wodę, a na końcu (zamiast na początku) zapytała, czego potrzebuję. Na translatorze napisałem, że opłaciłem już pokój. Zrozumiała, ucieszyła się i poszła dalej spać, tylko musiałem dopłacić 1,5 euro podatku. Rozpakowałem się i pojechałem do restauracji, ale wcześniej zahaczyłem o “sklep”, który okazał się barem. Tam kupiłem 2 wody i znowu napisałem na translatorze, że chcę zapłacić, bo barmanka nie wiedziała o co chodzi. Niestety mało kto tam na Węgrzech zna angielski, a węgierski jest niepodobny do polskiego.

Zostaw komentarz