mapka

Z hotelu wyjechałem przed 8:00 rano. Restauracje były zamknięte, ale na szczęście dzień wcześniej kupiłem burrito. W Berlinie pełno jest ścieżek rowerowych, więc jazda przebiega świetnie. Nagle przypomniałem sobie, że muszę kupić pamiątki, a że sklepy były zamknięte, celem był główny dworzec w Berlinie. Tam kupiłem baranka Shauna i słynnego Ampelmanna, którego można spotkać na prawie każdej ulicy. Pamiątki muszą być. Stamtąd pojechałem na wschodni dworzec Lichtenberg, skąd odjeżdżał pociąg do Kostrzynia. Ten pociąg jeździ co godzinę, ale znalezienie peronu to wyższa szkoła jazdy.

Kupiłem bilet do Kostrzynia z rowerem. Kasjer zaczął coś krzyczeć - “Fahrrad, Fahrrad”. Ok, pokrzyczał, ale dostałem bilety. Pytam, który peron. Oczywiście “nie wiedział”. Postałem 3-4 minuty, popatrzyłem na ekrany i oczywiście nie było informacji. Wreszcie kasjer albo miał mnie dość, albo się zlitował i powiedział po angielsku “fifteen”. Byłem w szoku. Starsi Niemcy znają angielski. Poszedłem na ten peron, a tam zero informacji, że stamtąd odjeżdżają pociągi do Kostrzynia.

Na ławce na peronie siedziała starsza kobieta, którą zapytałem, czy do Kostrzynia pociąg jedzie. Odpowiedziała po polsku. Ona mieszka w Berlinie, ale miała problem ze znalezieniem tej stacji. Ktoś jej powiedział, że po prostu stąd pociągi odjeżdżają do Kostrzynia. Okazało się, że pociąg odjechał 5 minut przede mną. Może temu ten Niemiec w kasie mnie tak trzymał, żebym nie zdążył, a może to przypadek? Ciężko powiedzieć. Zdążyłem na następny pociąg, który i tak przyjechał przed czasem, ale za to się spóźnił do Kostrzynia.

Przez takie opóźnienia pociąg z Kostrzynia do Krzyża musiał poczekać na nas i poczekał. To powodowało kolejne opóźnienie na następną przesiadkę do Chojnic. Miałem tylko 2 minuty. Oczywiście nie wiedziałem, jak przejść na następny tor. Ktoś powiedział, żeby iść do windy. Wbiegłem z rowerem. W windzie już byli wkurzeni ludzie, że im zabieram cenne sekundy. Nacisnąłem przycisk w dół, a miało być na górę. Ludzie zaczęli jęczeć, że przeze mnie nie zdążą na pociąg. Na szczęście winda ruszyła w górę. Minęły kolejne sekundy. Trzeba było jeszcze zejść z rowerem po schodach. Uff, zdążyłem. Pociąg poczekał jeszcze parę minut, ale wygenerował kolejne opóźnienie. Co do miejsc na rowery, to na zachodzie Polski nie ma problemów, jak na wschodzie. Spokojnie wchodzą. Wysiadłem w Pile i pojechałem następnym pociągiem do kolegi, gdzie są ogromne górki. Tam mnie przenocował.

Następnego dnia pojechałem do kolegi Hellow-Yellow w Toruniu. Tam na kempingu Tramp wypiliśmy parę piw, do zagryzki oczywiście były słynne i pyszne pierniki, które przywiozłem do Białegostoku. Potem pokazał mi miasto znad rzeki. Ładna panorama. Następnego dnia w planie było Suntago - Aquapark. Oczywiście wcześniej kupiłem bilet na rower i dobrze zrobiłem. W pociągu okazało się, że ludzie, nie mając siedzących miejsc, wykupują bilety z rowerem, nie mając roweru. Mój rower był jedyny na haku. Miejsca siedzące wszystkie zajęte. Wysiadłem w Sochaczewie. Potem jakoś dojechałem do tego Suntago rowerem (40 km), ale wcześniej zjadłem zestaw obiadowy za 17 zł. To był szok, bo w Niemczech, Holandii to raczej było 17 euro.

Po 15:00-16:00 byłem już w aqua w Suntago. Wziąłem bilet na 4 godziny - 190 zł. Niestety połowa pracowników nie wie, o co tam chodzi, kiedy zapytam, gdzie co jest. Na szczęście ktoś tam pomoże. Strefa saun jest ok, tylko te kolejki po numerki na seans saunowy trochę mnie wkurzały, bo czekając w kolejce traciłem czas, który mógłbym spożytkować na zjedzenie burgera albo zwiedzenie innych saun. Sauny też są ok. Wschodnia, Valhalla, egipska itd. Warto zobaczyć. Niestety w Suntago drogo jest. Za burgera, piwo i wypożyczenie ręcznika zapłaciłem 79 zł. Później wróciłem do wioski Suntago, gdzie nocleg kosztował 250 zł. Ale za to było świetne śniadanie. Szwedzki stół, świetnie wypasiony.

Wstałem rano i była walka z pociągami. Pojechałem rowerem do Żyrardowa. Oczywiście nie było miejsc na rowery w pociągu. Ludzie wykupują bilety miesiąc wcześniej. Więc trzeba było pojechać trochę naokoło i tłuc się regionalnymi, ale jakbym się nie załapał, to jest świetna opcja - spanie w lesie. Program, który pewnie PKP uzgodniło z Lasami Państwowymi ;) Ogólnie to miałem 4 przesiadki. Pociąg do Czeremchy oczywiście wyprzedził ten, którym jechałem do Siedlec (zawiesił się na stacji - opóźnienie 40 minut), więc nawet nie mogłem się przesiąść. Na szczęście kierownik pociągu zadziałał i jakoś wyprzedziliśmy ten pociąg. Pociąg regionalny z Czeremchy obfitował w rowery, których nie przyjął pociąg Intercity - standard. No i wróciłem do Białegostoku bez opcji spania w lesie. Uff. To ostatnia relacja trasy Holandia -> Polska. Zrobiłem rowerem około 900 km. A jechałem niecałe 2 tygodnie. Chciałem podziękować Wam za lajki i komentarze. Rodzicom za telefony i odebranie z dworca i nie tylko. Krzyśkowi za opracowanie tras pociągów w Polsce i za granicą. Tomkowi za nocleg. Robertowi za towarzystwo w Toruniu. Dzięki raz jeszcze. Możliwe, że za rok też coś będzie.

Zostaw komentarz