Tradycyjnie, jak co roku, na majówkę czekał mnie wypad do Druskiennik. Ale żeby nie było tak samo jak zawsze, doszło parę smaczków. Wyjechałem pociągiem o 5:05, zamiast tym o 9-tej. Co mi to dało? Zajechałem pod Aqua już koło 16-stej, zamiast 19-stej. A co mi to zabrało? Trzeba było wstać o 4 rano!!! Pociągi jak pociągi, przesiadka w Sokółce, bo z trakcją coś nie trybiło - tradycyjnie 30 minut opóźnienia. Ale, żeby czas jakoś minął pogadałem z rowerzystą Danielem i innymi. Jechali na Wigry. Z Suwałk pojechałem rowerem trochę inną trasą, niż zazwyczaj, mając nadzieję na mniej piachu. Raz było mniej, raz więcej – wiadomo – ale za to oznaczyłem wszystko na mapie, żeby następnym razem jechać po ludzku. Tak jak mówiłem wcześniej, byłem na miejscu około 16-stej. Sama jazda zajęła ok. 5,5 godziny, ale cały dojazd to już ponad 7. Wiatr wiał zazwyczaj w plecy, nawet porywy dochodziły do 20 km/h. W Druskiennikach zameldowałem się – niemalże tradycyjnie – w hostelu Dainava.
Wszedłem do pokoju. Włączyłem TV, a tam leci… zgadliście! Nasz wspaniały produkt eksportowy – Komisarz Aleks. Oczywiście z litewskim lektorem. W Aqua jak w Aqua – pełno Polaków. W saunach – naparzanie się witkami, smarowanie miodem – klasyk. Potem sen, śniadanie o 8 rano, czyli o 7 polskiego czasu. Wziąłem trochę chleba i jajko na drogę – których i tak nie zjadłem podczas podróży, ale miałem poczucie bezpieczeństwa, że nie padnę z głodu gdzieś na szlaku. Ze śniadania wziąłem też saszetkę herbaty i zrobiłem pełnowartościową herbatę, którą przelałem do termosu – nie po to go taszczyłem, żeby nie używać. W Leipalingis, o dziwo, były dwa otwarte Aldi (!) – zrobiłem zakupy, więc powrotny głód mi nie groził (ile da energii jajko i kromka chleba… no miałem jeszcze kanapkę z wczoraj i “jedzenie w płynie” – This is Food).
Drogi na Litwie – asfaltowe i piaskowe. Na asfalcie jechałem średnio ponad 20 km/h, a w piachu prędkość spadała do 10-15 km/h. Bałem się, że przez to nie zdążę, więc w Polsce lekko nadrobiłem. Na szczęście – prawie cały czas asfalt, poza krótkim odcinkiem na granicy. W Sejnach – w Litewskiej Karczmie – zjadłem w końcu porządny obiad! A potem już tylko powrót i… wiatr. Wiatr w oczy, 27–30 km/h. Ale jakoś zdążyłem na pociąg powrotny.



























Zostaw komentarz