Rano w Delnicach poszedłem szukać serwisu rowerowego. Google zapewniało, że są dwa. Nie było jednak żadnego. Jeśli moja dętka znowu pęknie, to będzie problem. 10 km od Delnic był kemping nad jeziorem Lokvarsko. Pojechałem tam, bo zrozumiałem z rozmowy z Chorwatem, który dał mi wczoraj wodę, że co 20 lat jezioro zalewa kemping, albo dzieje się coś magicznego. Jednak Bałem się robić dodatkowe kilometry, wiedząc, że moja nowa dętka może pęknąć w każdej chwili. W najgorszym wypadku zostałbym na tym kempingu. Jednak nie darowałbym sobie, jakbym tego nie zobaczył. Dojechałem do jeziora, ale go nie było. Wyschło. Więc o to chodziło? :) Może kiedyś znowu się pojawi :) Na szczęście, dętka mi nie pękła. Zaryzykowałem i pojechałem dalej. I znowu musiałem pokonać stromy podjazd na 800 metrów. Trudno było, musiałem prowadzić rower.
W miejscowości Fuzine zjadłem kebaba w dziwnym placku. Potem czekało mnie następnie podejście na 900 metrów. Jadąc, na podwórkach widziałem pełno drewnianych figur niedźwiedzia. Musi być tak trochę misiów. Oprócz figur tych zwierzaków, eidok na góry był niesamowity. Znajdowałem się na wysokości ponad 900 metrów. Dalej było już łatwiej, zjazd z górki, często o nachyleniu nawet 18%! Praktycznie cały czas jechałem na hamulcach. 800, 700, 600 metrów… I zjechałem na złą drogę. O 300 metrów za daleko. Ten błąd kosztował mnie półgodzinną wspinaczkę spowrotem pod górę.
Ale jakoś to przeszło. Do Krk zostało około 20 km. Dam radę - pomyślałem. Drogi były pełne serpentyn i na pewnych odcinkach brak było asfaltu. Bałem się, że tam padnie mi dętka. Na szczęście udało się bez tego. Widok na morze i wyspę Krk były wprost niesamowite. W szalonym pędzie wjechałem na wyspę Krk – cel mojej podróży. Jeszcze kilka kilometrów i dotarłem do kempingu. Wybrałem ten z marketem, barami i plażą. Nie wiem, czy to był dobry wybór, było sporo ludzi, głośno i doba 35 euro, ale nie chciało mi się już jeździć po zakupy i szukać dzikich plaż.
Przejechałem około 1400 km. Odwiedziłem Polskę, Słowację, Węgry, Serbię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Słowenię. Najgorsza była końcówka trasy. Ale zobaczyć morze – było bezcenne. W nawigacji pomagał mi komputer Garmin i aplikacja Locus Maps. Garmin często wprowadzał mnie jednak w błąd, ale Locus go korygował. Podróż zabrała mi dużo, energii, zdrowia, ale było warto. W życiu bym tego nie zamienił (no, może po za paroma rzeczami)
Dziękuję wszystkim za wsparcie, doping (BT, PP, AB, JK, WŁ, AH, EP, TT, MK) i porady o pralce (B i G), wyszukanie trasy na pociągi (KC), uwagi do korekty (TT), chorwatom za wodę, rodzicom i tym o których zapomniałem.
update
Pojechałem do serwisu rowerowego oddalonego o 1.1 km. Problemem okazał się pasek, który się wżynal, dziurawić oponę oraz opiłek który też mógł dziurawić koło. polecam świetny serwis Bike Box w Njivice.
Zostaw komentarz