Wyspałem się i nawet wstałem wcześniej (o 8:00), ale umycie się, złożenie namiotu i przygotowanie śniadania zajęły mi trochę czasu, więc wyruszyłem dopiero po 10:30. W Harlinger kupiłem termos za 30 euro, więc znowu nie zaszaleję w restauracji, ale termos jest ważny, a że zapomniałem wziąć go z domu, musiałem kupić nowy. Potem zrobiłem zakupy w Aldi za 15 euro. Było dużo promocji, w tym wielka sałatka za 3-4 euro, która później posłużyła mi za obiad.
Jechałem wzdłuż morza, mijając przemiłe owce. Czasami wyskakiwał jakiś pies, ale nie tak jak w Polsce, gdzie pies chce cię zjeść, tylko po prostu wyskakiwał. Zauważyłem, że dużo Holendrów ma psy (i owce). Nawet jakiś ptak drapieżny podleciał. No i dzisiaj padła kolejna setka kilometrów, a to między innymi dlatego, że nie znam holenderskiego. Niestety tam komunikaty są głównie w tym języku i nie wiedziałem, co było napisane. A włączenie translatora i czytanie wszystkiego zajmowało za dużo czasu. Okazało się, że było napisane, żeby dalej nie jechać ścieżką, bo za parę kilometrów nie ma przejazdu. Trochę się domyślałem, bo był zakaz wchodzenia dla ludzi (rowerów nie widziałem). Więc nadrobiłem przez takie nawrotki z 10 km.
Nie znam holenderskiego, ale wszyscy mówią do mnie po polsku “hej”;)A ja odpowiadam “hello”. Około godziny dwudziestej zajechałem na kemping, ale nie ten, który planowałem, tylko wcześniejszy w Pieterburen, o nazwie Boet’n Toen. Oczywiście recepcja była zamknięta - czynna do 17:30 i od 9:00 rano. Więc jutro zapłacę. Z tego co widziałem, to nie jest drogo - 12 euro. A jest kuchnia, łazienka bez dodatkowych dopłat, ławeczki. Pogadałem z miłym Holendrem, który pokazał mi kuchnię, bo wcześniej chciałem rozpalić kuchenkę na gaz, opowiedział o kempingach. Nawet jest lodówka. Wypas. Jutro może zobaczę foki.
Zostaw komentarz