mapka

Niestety, deszcz, który zaczął padać o drugiej w nocy, zbudził mnie. Przy okazji zobaczyłem, że mam dziesiątki śladów po ukąszeniach. To chyba od tych wrednych muszek, które mnie zaatakowały – były ich tysiące. Mam nadzieję, że to nie pluskwy z hotelu w Amsterdamie.

Dzisiaj zrobiłem tylko 62 km, a to dlatego, że jechałem na północ, skąd niestety wiał wiatr. Te 62 kilometry były cięższe niż wczorajsze 120 km z wiatrem. Na szczęście jutro jadę głównie na wschód, więc wiatry powinienem mieć pomyślne.

A co dzisiaj? Zobaczyłem dwa stare wiatraki i dalej podziwiałem te ścieżki rowerowe. Asfaltem z samochodami jechałem może tylko parę kilometrów. O szutrach pewnie Holendrzy legendy słyszeli. Po 62 kilometrach jazdy miałem dość, mogłem próbować dotrzeć do kempingu za paręnaście kilometrów, ale tutaj recepcja jest zazwyczaj czynna do 19, a nie wszystkie kempingi są dla namiotów – niektóre tylko dla kamperów, statków… Więc rozbiłem się w Zeehove. Bardzo fajny kemping, przy ścieżce rowerowej, z ładnym polem namiotowym. Są tu trzy ławeczki ze stolikiem, gdzie można usiąść i coś zjeść, a nie zawsze to jest. Byłem na kempingach, gdzie nie było żadnych ławek, bo klienci ze sobą wozili siedzenia. Gleba pod namiot jest świetna, mięciutka, nie to co w Chorwacji, gdzie śpisz na kamieniach. Pewnie tu owce wpuścili, żeby pokosiły. Jest i restauracja, ale dania oscylują w granicach dwudziestu euro – tyle co kemping. Na szczęście kupiłem po drodze jajka, boczek, rukolę i bułkę. Boczku było tyle, że chciałem połowę wyrzucić, ale pomyślałem sobie, że nie po to świnka oddała życie, żeby ją wyrzucać. Więc zjadłem całe opakowanie i usmażyłem trzy jajka. Jutro na śniadanie to samo. Mogę kupować gotowe jedzenie, ale 4*20 euro dziennie to trochę za dużo. Nie ma tu Wikinga, gdzie 6 obiadów z kończącym się terminem kosztuje 30 zł. Tutaj obiady są od 10 do 25 euro.

Zostaw komentarz