Mogłem wyjechać o 12:00, więc zaszalałem. Na śniadanie – znowu jajecznica z bułką. Na drogę – kasza z sarniną. Pamiętacie te małe jabłka, co pospadały z drzewa? Zjadłem jedno i smakowało jak gruszka. Pra-gruszka! Przodek gruszki, który przez setki lat nie dał się zmodyfikować. W sumie taki odłam, jak Indianie z… (no, powiedzmy, że z plemienia, co białych nie widziało). Jedna z zalet pra-gruszki? Bardzo dobre przeczyszczenie organizmu. Potem – uwaga – umyłem się przed drogą pod prysznicem. Drugi raz w ciągu 12 godzin! Prysznice były za darmo, więc jak szaleć, to szaleć. Nie ma co żałować. Droga to 50 km, ale trasa była dosyć ciężka. Po drodze oltarzyk w drzewie, fajny dąb Arkadiusz, a do tego pełno, pełno błota. Później pole namiotowe Stertburta. Pobyt na plaży do 19:00 – ładne słonko było. Zamówiłem już bilet powrotny na PKP (ale nie na jutro). Oczywiście dwa razy zżarło mi 86 zł i dopiero za trzecim razem udało się zapłacić. Zadzwoniłem na infolinię PKP, a tam powiedzieli, że zwrócą kasę, ale żebym nie używał Blika do ich transakcji, bo nie zawsze działa (!?!). Sprawdziłem komentarze w ich aplikacji – racja, Blik często nawala. Ale przez kartę poszło. Yupi!















Zostaw komentarz