Ostry cień mgły, pełen skrzeku dziwolągów w kształcie klucza, obudził mój namiot i wszystkie żyjące w nim stworzenia. Szósta rano – czas polatać i poskrzeczeć! Mgła była tak gęsta, że rzucała cień, przez który prawie nic nie dotarło do obiektywu. Na szczęście po paru godzinach opadła, a wraz z nią klucz dziwolągów. Wyszło słońce. Może wreszcie wyschną moje ciuchy, które od paru dni bezskutecznie próbowałem osuszyć… Droga do Łeby zawsze była ciężka, ale ktoś kiedyś powiedział prastarą mądrość ludową: „Czasem lepiej cofnąć się o parę kroków, żeby szybciej dotrzeć do celu”. Dla mnie to było parę, a może parenaście kilometrów. Zaryzykowałem, cofnąłem się. Początki były trudne – szuter, błoto, dziury. Ale to nic w porównaniu z mordęgą, którą przeżywałem kiedyś, jadąc do Łeby. Nawet bestie wyskakujące z dziur w płotach nie wystraszyły mnie zbytnio. Po paru kilometrach ukazał się asfalt. To było piękne, tak świetne, że uczciłem to kebabem na talerzu w Główczycach. Przy okazji kupiłem trochę sarniny w Dino. Sarny szybko biegają, więc powinienem szybciej jechać, ale to chyba tak nie działa. Kiedyś zjadłem kangura, a kolega pytał, czy będę wyżej skakał. W ogóle nie skaczę. Jadąc dalej, w okolicach Ciemina dzikie jabłka, chcąc zwrócić moją uwagę, pospadały z drzewa. Niestety, te na ziemi były słabe, więc zerwałem lepsze prosto z gałęzi. Droga do samej Łeby była świetna. W Łebie jest masa kempingów, a że żyjemy w erze czatów GPT, zapy ¬zapytałem Groka, który kemping poleca. Polecił mi Leśny. Trafił w dziesiątkę! Cena niska, ciepła woda bez wrzucania 5 zł za 4 minuty, kuchnia, spokój. Nic dziwnego, że kemping został wyróżniony przez ASCII. Powiesiłem wreszcie mokre ubrania, które parę dni temu zalało mi piwo. Dzisiaj powinny wyschnąć! Poszedłem nad morze, gdzie trochę wiało. Ale to był spokojny dzień. Jutro też ma nie padać.














Zostaw komentarz