Zaczęło się niewinnie. Rano pojechałem z ojcem na kajaki do Supraśla. Zajechaliśmy wcześnie, około dziesiątej. Oczywiście kajaków wolnych nie było, ale po odegraniu scenki z jakiegoś głupiego filmu, pani się zlitowała i wypożyczyła nam kajak. Podkreśliła, że koniec będzie w Pólku, a nie w Nowodworcach. Trudno, to i tak kilometry, a nie metry. Po półtorej godzinie dojechaliśmy do “mety”. Akurat przyjechał Pan od kajaków z firmy “Kajaki nad rzeką”, przy okazji pochwalił się, że przez rok schudł 10 kilogramów. Ważył już tylko 150, a nie 160. Zabrał nas i kajak z powrotem do Supraśla. Trwało to tylko 9 minut. Jednak poczułem niedosyt i poprosiłem ojca, żeby zawiózł mnie na Pólko. Chciałem tam polatać dronem. Puściłem więc chrząszcza nad rzeką, żeby się wylatał i ponagrywał trochę pływających kajaków i inne widoki. Niestety, w pewnym momencie mocniejszy wiatr powiał, ja wcisnąłem eksperymentalną opcję i dzielny lotnik zawisł na drzewie na wysokości 30 metrów. Nie chciał stamtąd zejść. Zdążyłem jednak zgrać z niego filmiki i zdjęcia. Co tu robić? Taka strata i szkoda drona. Podnośnik tam nie wjedzie… Ciężko, ciężko… W razie jakby ktoś znalazł dron, to był na nim mój numer telefonu. Po rozmyślaniu trzeba było wracać. Nic nie zrobię. Więc ojciec zawiózł mnie do domu. Ale nie odpuściłem, zadzwoniłem do kolegi Tomka. Pytałem, czy pomógłby mi zdjąć drona z drzewa. Odpowiedział, że tak. Pojechałem po niego i zawiozłem na Pólko, gdzie ostatnio był widziany dron. Niestety już na tym drzewie, co był ostatnio widziany, nie było go. Jednak Tomek zobaczył, że coś obok tego wysokiego drzewa błyska i świeci. To było 4-5 metrów nad ziemią. Okazało się, że dron z 30 metrów spadł na 5 metrów i tam sobie wisiał i migał. Tomek go ściągał kijem, a ja łapałem. Tak, była nagroda za odzyskanie drona. Cała akcja zakończyła się happy endem. Będą kolejne loty.
Ps. Jednak dron wleciał na 8 metrów, nie 30. Źle odczytałem wyniki, ale i tak spadł na 5 metrów.
Zostaw komentarz